Żałoba celibatu

Celibat duchownych Kościoła katolickiego to samobój strzelany sobie przez hierarchów wiary. Ale zwykłe zniesienie cielesnej abstynencji nie załatwi tu problemu.


Jak powinien zachować się przyzwoity katolik na wieść o wieloletnim molestowaniu wychowanków przykościelnego zakładu dla dzieci głuchoniemych? Tak jak każdy przyzwoity człowiek – postawić krzyżyk na lubieżnych drani w koloratkach i monitorować media, by wywierały nacisk na władze o możliwie najsurowsze ukaranie tych łotrów. Nawet jeśli niektórzy z nich, z racji na wiek, witają się już ze śmiercią.

Bulwersująca sprawa, którymi żyją obecnie niemal całe Włochy, niespecjalnie dziwi w kontekście wcześniejszych doniesień np. ze Stanów Zjednoczonych,  gdzie pedofilskie zachowania księży stały się niemal nieodłącznym atrybutem katolickiego kapłaństwa. Jeszcze mniej zaś dziwne są reakcje hierarchów kościelnych, próbujących zamiatać sprawę pod dywan. Nie ma oczyszczenia i bicia się w piersi, jest natomiast syndrom twierdzy oblężonej i wezwania wiernych do bezwzględnego podporządkowania się wyrokom hierarchów. Nikt przecież Kościołowi nie będzie dyktował, co powinien robić.

Koszmar celibatu?

Koszmar celibatu?

Podobne zdarzenia są paliwem napędowym dla niechrześcijańskich religii, ale też utwierdzają wielu w przekonaniu, iż Kościół jako instytucja podlegająca demoralizacji na niższych szczeblach, utraciła prymat autorytetu etycznego. Obecna szeroka reprezentacja agnostycznej postawy, stawia katolickie władze dodatkowo w niezręcznej sytuacji. Gdy postęp wyznaczają ironiczne i bezlitosne kpiny z religii, a w sukurs przychodzą im publikacje naukowe (Richard Dawkins), ciężko zachować wygodny status poważanej instytucji. Stąd więc gra na przetrzymanie – zamiast mówienia o słabościach, zwieranie szeregów i rzucanie gromów. Tymczasem brud za paznokietkami kleru zamienia się w solidną żałobę.

Oto pracujący na poznańskim uniwersytecie profesor Józef Baniak, od lat zajmujący się kwestią celibatu i seksualności pośród księży katolickich, w ostatnich dniach ma swoje medialne pięć minut. Przeprowadzone przez niego badania pośród duchownych niezbicie wykazują, iż ponad połowa chciałaby założyć rodzinę, a duży ich procent wiedzie normalne życie seksualne. Półoficjalne potwierdzenie zyskała więc obiegowa wiedza o księżach, którzy na mszach wieszają psy na nieprzyzwoitych owieczkach, a na boku sami oddają się nieprzyzwoitościom z niektórymi z owych owieczek.

Kwestia celibatu może wydawać się tematem zastępczym, ot takim prztyczkiem w hipokryzję aparatu kościelnego, ale tak nie jest. Głównie z powodu ciągle nagłaśnianych przypadków zachowań pedofilskich w łonie kleru. Co jedno ma z drugim wspólnego? Zakaz tworzenia formalnych związków partnerskich dla księży zniechęca do posługi tych, którzy mają możliwość formalnego wyboru identyfikacji seksualnej. Tak więc seminarzyści heteroseksualni często rezygnują z kapłaństwa dla związku z kobietą, uświęconego sakramentem małżeństwa. Co innego kandydaci na kapłanów o skłonnościach, potępianych przez kościół i społeczne normy. Oni wiedzą, że rezygnując z posługi i tak nie będą mogli realizować swych preferencji na oficjalnym gruncie. W rezultacie nie rezygnują, woląc myśleć o własnej ekspresji seksualnej w kategoriach wypartej słabostki.

Rygor celibatu, jak wiadomo, nie tkwi w fundamentach wiary, ale trwa kurczowo w świadomości hierachów, mówiących o poświęceniu, zawierzeniu, oddaniu. Nie trzeba wielkiej znajomości meandrów ludzkiej psychiki, by dojść do wniosku, że pośród kleryków więcej jest mężczyzn odmiennej, jeśli nie dewiacyjnej orientacji seksualnej. Małżeństwo to wszak podstawa katolickiej wykładni. Trudno podejrzewać, aby rezygnacja z tego najwyższego spełnienia postulatów religijnej egzystencji (miłość, prokreacja) była udziałem tak pokaźnej liczby wierzących obywateli.

Żonaci księża walczą o swoje w internecie

Żonaci księża walczą o swoje w internecie

Tysiące lat nie zdołały zakwestionować dogmatyczności celibatu, zatem raczej nie zostanie on zniesiony i teraz. Tym bardziej, iż jest on po części wynikiem pułapki, w jaką wpadła niegdyś nie tylko katolicka metodyka wiary. Pułapki, związanej z negacją ludzkiej seksualności. Niechęć do cielesnego pożycia chrześcijaństwo przejawiało niejako w reakcji na obyczajowe rozpasanie pogańskich kultów. Ascezę seksualną stawiano za wzór nie tylko u katolików, ale i większości gnostyckich sekt.

Wrogie postrzeganie seksualności, które katolicyzm bez przerwy podkreśla, zawsze nadbudowując przyjemność cielesnego obcowania jakimiś teologicznymi kruczkami, wynika z faktu, iż model dziedziczonej współcześnie religii jest modelem arystotelesowskiej scholastyki. Niezwykle formalistycznej, uwikłanej w roztrząsanie detalicznych spraw, podporządkowującej świat logicznemu rozumowaniu, gdzie każdy przejaw instynktu jest pochodzenia zwierzęcego. O tyle to zastanawiające, iż akurat człowiek jako jedyna istota na Ziemi życiu seksualnemu nadaje formę świadomie kształtowanego środka wyrazu. I nie jest ono sprowadzalne wyłącznie do czynności rekompensacyjnej, kompulsywnej lub prokreacyjnej.

Niejaki Rene Guenon, filozof żyjący na przełomie XIX i XX wieku, zauważył niegdyś, iż katolicyzm dla przetrwania poświęcił swój ezoteryczny nurt, wybijając ze swojego zaplecza wszelkie narzędzia zaawansowanej mistyki. W rezultacie podczas, gdy inne religie monoteistyczne prócz aspektu egzoterycznego (zewnętrznego) posiadają i wspomniany ezoteryczny, w katolicyzmie brak takowego pogłębienia.

Bez względu na intencje Guenona, działania Kościoła zdają się faktycznie opierać na kurczowym trzymaniu się egzoterycznej dyrektywy. Dzięki temu katolicyzm jest niby otwarty dla wszystkich, ale tępi to, co przekracza rozumne definicje praktyk religijnych. Seks jest być może najbardziej trywialnym z owych przekroczeń, ale jako opresja natrętna i powiązana ze sferą biologicznych regulacji destabilizuje pracę mechanizmów moralnej rozwagi. Dlatego ojcowie Kościoła wciąż próbują go jakoś osaczyć swą kazuistyką, bez sukcesu zresztą, bo to hedonizm, nie asceza, jest wciąż dominującym kulturowo  trybem bycia.

Być może gdyby w nurcie oficjalnego nauczania kościelnego pojawiło się więcej pierwiastków, odwołujących się do pogłębionego obrazu duchowości, sprawy seksu wytraciłyby swą fatalistyczną osnowę. Katolicyzm z ezoterycznym wkładem nie byłby jednak już tą samą religią, skierowaną do prostych ludzi. Lecz tylko w takiej strukturze religijności, idącej od sfery zewnętrznych praktyk do wewnętrznych iluminacji, zniesienie celibatu miałoby sens. Wielu heretyków spłonęło za takie propozycje, ale może wreszcie nadszedł czas gruntownej reformy wizerunkowej dogmatów wiary. Choćby dla dobra krzywdzonych przez kapłańską chuć dzieci. Tu nie pomoże żaden pedicure, trzeba obciąć paznokcie uprzedzeń. Inaczej, z celibatem czy bez, będzie żałoba.

Dodaj komentarz