Koniec cywilizacji czarnego człowieka

Najciekawszy w prezydenturze Barracka Obamy jest nie tyle kontekst zniesienia barier rasowych, co spuścizna ideologiczna patronująca formowaniu się światopoglądu nowego przywódcy Stanów Zjednoczonych.

Bestseller Westa

Bestseller Westa

Nosi afro, określa siebie mianem chrześcijanina i walczył z Matrixem. Nie, to nie Barrack Obama, lecz indagowany przez Duży Format Cornel West. Społeczny doradca nowego prezydenta USA, jest jednym z głosów afroamerykańskiego suprematyzmu. Polscy odbiorcy jednak pewnie kojarzą go wyłącznie z aktorskiego epizodu w drugiej i trzeciej części trylogii braci Wachowskich. Metafora Matrixa w ustach Westa pojawia się nader często, kiedy odnosi ją do sytuacji czarnoskórej społeczności w łonie amerykańskiego społeczeństwa. Gdy Warner Bros przygotował luksusową edycję trylogii o Neo, właśnie West wespół z Kenem Wilberem był autorem filozoficznych komentarzy, które można było aktywować w trakcie oglądania dvd.

Doradców jego pokroju, bardzo czujnie zresztą dobieranych, Obama posiada pewnie i z kilkadziesiąt. Ale to West jest rozmówcą wartym posłuchania. Choćby dlatego, iż w powikłanym splocie biograficznych kolein prowadzących do centrystycznej orientacji, przewijają się ideologiczne inspiracje, które podobnie jak Obamę ukształtowały sporą część czarnoskórych działaczy politycznych. Myliłby się ten, kto postrzegałby ową drogę wyłącznie przez pryzmat prostego rewanżyzmu uciskanych niewolników. Dochodziło tu bowiem do swoistego skrzyżowania haseł równouprawnienia z marksistowską, oddolną kontestacją.

Zbiór esejów Davisa

Zbiór esejów Davisa

Skrajniejszym rewersem korzeni Obamy od Westa, który ilustruje owe rozwarstwienie aż zanadto, był niejaki Frank M. Davis. Ten radykalny poeta zastępował małemu Barrackowi ojca, ale przede wszystkim był dlań moralnym autorytetem. Jeśli którykolwiek z afroamerykańskich działaczy wyrażał pełną gorycz i wściekłość pozbawionej praw mniejszości murzyńskiej, był nim nie West, lecz właśnie Davis. Jako zaciekły felietonistyczny kaznodzieja, był zdeklarowanym komunistą, bez ogródek powołującym się na Stalina i starającym się przeciągnąć lobby afroamerykańskich organizacji na stronę lewackiego reakcjonizmu.

Czy ideologiczny wychowawca Obamy był, podobnie jak reszta członków amerykańskiej Partii Komunistycznej, infiltrowany przez sowiecką agenturą, pozostaje pytaniem otwartym. Bardziej interesuje co innego, ów skrajny kurs na lewo. Warto sobie uświadomić, iż sytuacja czarnoskórych działaczy w I połowie XX wieku była problematyczna. Dla społeczności traktowanej jako obywatele drugiej kategorii, wizja partycypacji w kapitalistycznym ustroju dzięki równouprawnieniu musiała być naiwną utopią. Bardziej do wyobraźni przemawiały argumenty o zmianie totalnej. Aby wyzwolić się spod opresji, trzeba bowiem nie tyle prostego równouprawnienia, co wywrotu, demontującego dotychczasowy ustrój, w którym możliwa była rasowa segregacja.

Idole murzyńskiej supremacji czuli się dobrze w towarzystwie lewackich agitatorów, gdyż obietnica gwałtownego przewrotu była obietnicą końca starego porządku. Członkowie tropionej przez FBI i uznawanej za wroga publicznego nr 1 Partii Komunistycznej, nawet jeśli mieli białą skórę, w życiu publicznym pełnili rolę murzynów. Ich nienawiść w stosunku do klasowego społeczeństwa była nienawiścią wobec mitycznego brzemienia białego człowieka.

Davis mógł więc głosić rasistowskie uprzedzenia w towarzystwie białych kolegów, co nie powodowało jakiejś schizofrenii. Niech dowodem będzie płynne przejście Obamy pod koniec lat 60. na strefę wpływów jednej z bardziej destruktywnych formacji czasów hippisowskiej rewolty – dowodzonej przez Billa Ayersa The Weathermen Underground. Wcielała ona w życie anarchistyczną taktykę działania, za pomocą wydarzeń takich jak chicagowskie Dni Gniewu w 1969 roku, kiedy to doszło do bezpośredniej siłowej konfrontacji z policją. Ayersa wykreowała studencka awangarda, ale jego filozofia ataku na instytucje państwowe i bycia ariegardą murzyńskiego powstania wykraczała poza uniwersyteckie fascynacje czerwoną książeczką Mao. Orężem The Weathermen miał być terroryzm (m.in. bombowy zamach na Pentagon), a jego zapleczem tajna sieć powiązań.

Dni Gniewu 1969/Wikipedia

Dni Gniewu 1969/Wikipedia

Widzący siebie jako postępowego demokratę West, na pytanie dziennikarki „Dużego Formatu” o stosunek do Czarnych Panter, przyznaje się do pełnego popierania działań partyzantki Malcolma X. Nie inaczej z The Weathermen Underground. Jeśli było się murzyńskim aktywistą, przemoc często stanowiła jedyną formę publicznej wypowiedzi. West wspomina o szczególnej ochronie, jaką oferowały mieszkańcom murzyńskich gett Czarne Pantery. Formacja Ayersa dawała innego rodzaju komfort – możliwość wejścia w nurt anarchistycznej opozycji, innej od systemu politycznego znienawidzonej „białej” demokracji.

Gdy czyta się obecne wywiady z Ayersem, dziś szanowanym akademickim wykładowcą, uderza zdecydowane odcięcie się od epizodu The Weatherman. Co więcej, mimo iż wiele publikacji podkreśla fakt współdziałania Obamy i Ayersa w kilka chicagowskich organizacjach, sam Ayers mówi o znajomości z Obamą jako w miarę świeżej czasowo, bo datującej się na 1995 rok. Być może chodzi tu o asekurację przed możliwymi atakami ze strony oponentów politycznych. Ayers bowiem wsparł Obamę w kampanii wyborczej i kto wie, jaki będzie jego wpływ na pola decyzyjne jego rządów.

Prorocza okładka Time z 2006 r.

Prorocza okładka Time z 2006 r.

Nić powiązań z Davisem i Ayersem nie jest jedynym problemem w zakresie inspiracji poglądowych nowego prezydenta USA. Ciągle przecież jeszcze żywa jest pamięć o wystąpieniach ponoć religijnego autorytetu Obamy – pastora Jeremiaha Wrighta, który w trakcie kampanii zaprezentował jawnie rasistowskie hasła. Przeciwnicy nowego prezydenta lubią ponadto akcentować fakt jego muzułmańskich fascynacji, wskazując, iż twarzą afroamerykańskiego islamu jest Louis Farrakham, oskarżany o antysemickie poglądy.

Czy takie ideowe obciążenie to nie nazbyt dużo w stosunku do człowieka, w którym niemal połowa świata pokłada nadzieje? Zwłaszcza, że druga połowa mówi o nim nie inaczej jako spełnieniu proroctwa o czarnym mesjaszu. Jeśli już jednak ma nastąpić jakiś koniec cywilizacji, to nie białego, lecz czarnego człowieka. Dostanie się przedstawiciela czarnoskórej społeczności na sam szczyt administracji państwowej neutralizuje dotychczasową antysystemowość afroamerykańskiego ruchu. Obama staje się urzędnikiem, a jego poglądy muszą zostać poddane rewizji w oparciu o aparat administracyjny. Dla osób wspierających jego ścieżkę intelektualną, takich jak West czy Ayers będzie to sprawdzian, na ile są w stanie dostosować reakcjonistyczne postulaty do warstwy real politik. Czasy supremacji jednak chyba minęły. Tak jak afro.

Dodaj komentarz