Gonzo być

Czy traktowanie opisywanych tematów jako pretekstu do ćwiczeń stylistycznych to jeszcze dziennikarstwo? Tam, gdzie zaczyna się jego koniec, początek wzięła jedna z najbardziej radykalnych konwencji współczesnych mediów.

Dwa lata przed publikacją swej najsłynniejszej powieści, Hunter S. Thompson był jednym z wielu niespełnionych amerykańskich prozaików, którzy z przyczyn praktycznych musieli zaprzedać swój warsztat doraźnemu dziennikarstwu. Przed standaryzacją swojego stylu bronił się jednak z całym uporem maniaka. Maniaka, jakim niewątpliwie był ze względu na narkotykowy nałóg, o czym za chwilę.

Thompson/fot.Wikipedia

Thompson/fot.Wikipedia

W 1970 roku, ów dobiegający trzydziestki dziennikarz miał za sobą sporo sukcesów, m.in. rewizjonistyczny reportaż o gangu Hell’s Angels, a nawet przy wsparciu magazynu „Rolling Stone” kandydował na szeryfa jednego z okręgów stanu Colorado. Wtedy też całkiem spontanicznie dał początek czemuś, co później urosło do miana znaczącej siły odśrodkowej współczesnych mediów.

A zaczęło się niewinnie. Dla miesięcznika „Scanlan’s Monthly” Thompson napisał relację z derbów w Kentucky, która była nie tyle zapisem sportowych emocji, co dokumentacją deprawacji i alkoholowego ciągu, towarzyszących imprezie. Redaktor magazynu „Boston Globe” – Bill Cardoso był tak zachwycony dekadenckim stylem Thompsona, że w liście pochwalnym skierowanym do autora zawyrokował: To jest czyste Gonzo! I choć nikt nie potrafił później rozszyfrować, co dokładnie miał na myśli Cardoso: slangowe określenie zwycięzcy pijackiego maratonu, postać z filmu „The Pusher” czy pociesznego Muppeta, termin się przyjął. A zaprzyjaźniony z Thompsonem artysta Tom Benton wyczarował niezwykłe logo z czerwoną pięścią, ściskającą główkę kaktusa z meskaliną.

Dla Thompsona, cierpiącego z powodu wiecznego niedotrzymywania terminów i ślącego do redakcji ponumerowane kartki ze swoich notatników, wytyczenie formalnych atrybutów rozkojarzonej twórczości było zbawienne. Dziennikarstwo gonzo oznaczało bowiem wszystko to, co prasa odrzucała jako brak profesjonalizmu: słowotok, subiektywizację, obrazoburczy humor, dygresje i brak hamulców etycznych. Thompson stał się zatem pionierem medialnej awangardy.

Niebawem po proklamacji gonzo, otrzymał zlecenie, stanowiące fundament wspomnianej na początku powieści. Miał  oto napisać dla „Rolling Stone’a” artykuł o morderstwie amerykańskiego dziennikarza o meksykańskich korzeniach. W tym celu skontaktował się z meksykańskim aktywistą i adwokatem Oscarem Acostą. Panowie dla komfortu pracy wyjechali do Las Vegas, gdzie Thompson chciał przy okazji zrobić reportaż o motocyklowych wyścigach dla „Sports Illustrated”. Ostatecznie rezultatem wyprawy była seria improwizowanych i spisywanych w pokoju hotelowych notatek, które „Rolling Stone” opublikował w kilku częściach, a które później zostały wydane pod postacią książki, w 1972 roku jako „Lęk i odraza w Las Vegas„.

Okł/wyd.NiebieskaStudnia

Okł/wyd.NiebieskaStudnia

Tę kronikę ćpania i halucynogennych wizji, gdzie pogrążeni w narkotykowym nałogu bohaterowie próbują dotrzeć na konferencję na temat…zapobieganiu narkomanii, sam Thompson miał określić mianem nieudanego eksperymentu dziennikarstwa gonzo. Tymczasem „Lęk i odraza w Las Vegas” zdaje się najpełniejszą realizacją radykalizmów tego stylu. Dziennikarz nie jest tu od zgłębiania faktów i ich selekcji pod kątem użyteczności merytorycznej. Jedyne czym się właściwie zajmuje, to rejestrowanie fluktuujących imaginacji. Niczym surrealistyczny poeta poskramia przestrzeń pasażami słów, które przeinaczają jej realny kształt. Thompson często powoływał się na słowa Williama Faulknera najlepsza fikcja jest prawdziwa do rzeczywistości i w swojej książce zawarł wielce wiarygodną wiwisekcję własnych imaginacji.

Psychodeliczna proza zyskała w „Lęku i odrazie” manifest nie gorszy od dokonań Burroughsa, ale co z fachem dziennikarskim? Czemu Thompson zawracał sobie głowę takim medium, skoro tak nieźle funkcjonował na niwie literackiej? Otóż „Lęk i odraza” nie miałaby takiej siły, gdyby nie jej żurnalistyczna proweniencja, przekonanie, iż czyta się dzieło wyrastające z naturalnej pracy w terenie i zbierania materiałów. Czyli fikcję zapośredniczoną w realnych wydarzeniach. Zmyślić coś takiego żadna sztuka, ale przeżyć i potem opisać to już wyższa szkoła wtajemniczenia.

Zaistnienie szkoły gonzo nie byłoby możliwe bez całego kontekstu kontrkultury końca lat 60. tego, iż w opozycji do nobliwych tytułów prasowych powstało, dosłownie na wariackich papierach, mnóstwo publikatorów, za honor biorących sobie walkę przeciwko konwencjom. Obecnie pisarstwo naśladowców Thompsona w samej Ameryce to jeden z wielu modeli podejścia do warsztatu dziennikarskiego. Jest on najczęściej powielany na blogach, gdyż ten rodzaj przekazu wyjątkowo efektownie absorbuje wszelkie ekscentryzmy i zawiłości autorskiej fantazji. Jeśli chodzi o prasę głównego nurtu, raczej trudno oczekiwać, aby gonzo zatriumfowało na szpaltach opiniotwórczych kolumn.

Polska będąca częścią nieco innej tradycji medialnej, w ostatnich latach nadrobiła zaległości w schematyzacji profesji dziennikarskiej. Szkoła reportażu, będąca spuścizną Kapuścińskiego, niezmiernie rzadko wchodzi na teren autorskiego intymizmu. Obecne tytuły prasowe zdecydowanie preferują zwartość i treściwość, a gilotyna tnąca wszelkie przejawy kwiecistego stylu hula po redakcjach w najlepsze. Czas na gonzo zatem albo przeminął albo jeszcze nie nadszedł.

Podstawowy dylemat co do użyteczności tego sposobu wypowiedzi wiąże się z czytelniczymi oczekiwaniami. Czego odbiorcy sięgający po środki masowego przekazu tak naprawdę oczekują? Jak modelują przysłowiowego dziennikarza? Z narzuconych przez rodzime publikatory wzorców wynika, iż ma to być zimny rzemieślnik, składający tekst z kilku rzutkich komunikatów o łatwo przyswajalnym przesłaniu. Bo ludzie poszukują obiektywnej prawdy, a dziennikarze to dla nich posłańcy dobrych lub złych wiadomości. A tych, którym nie wychodzi formatowanie swego stylu można albo zwolnić albo opchnąć na jakimś korporacyjnym blogu.

3 thoughts on “Gonzo być

  1. nieprawda, w polskich mediach jest sporo ‚gonzo’ roboty – wlasciwie wszystkie felietony celebrytów to franczyza stylu ‚gonzo’: czyste, nieobrobione ciągi myślowe / treściowość bliska zeru.

    warto też wspomnieć o aktywności rysunkowej Huntera S.

  2. Pingback: Lęk i odraza w Las Vegas | Szczeżuja log

  3. Premiera, która odmieni polskie dziennikarstwo. W programie przewidziano: prezentację numeru – obszernej (150 stron!) antologii tekstów gonzo z Polski i całego świata – oraz samego zjawiska, pokaz filmów i ilustracji, tematyczne drinki i konkurs.

    13 lipca 2013
    godzina 20:00
    Kawiarnia Naukowa
    ul. Szeroka 10
    Kraków

    • • •

    Gonzo! 41. numer „Ha!artu” ma być ozdrowieńczą terapią szokową na nudę i pauperyzację polskiej prasy. Znalazły się w nim teksty najsłynniejszych przedstawicieli gatunku ze Stanów Zjednoczonych (Hunter S. Thompson, Lester Bangs, John Birmingham) i Europy (Roberto Saviano, Boris Kotur, Helge Timmerberg) oraz polskich autorów swobodnie nawiązujących do poetyki gonzo oraz fragmenty historycznych zapisów, które można uznać za teksty prekursorskie wobec Thompsona czy Birminghama. W numerze znalazły się też m.in. teksty na temat filmu dokumentalnego i komiksu jako tworzywa reportażu.

Dodaj komentarz